Zadałem pytanie i... zostawić tak bez odzewu? Wypadałoby skomentować chyba? Wychodząc z Helgolandu mieliśmy zapas czasu, prognozę bez zamurowań, żarcia i wody w bród, więc... ogłosiłem demokrację
Poprosiłem szanowną załogę statku sportowego o wymyślenie jakiegoś portu, który moglibyśmy odwiedzić.
Część załogi zaczęła intensywnie myśleć (a przynajmniej po ich bezmyślnym obliczu tak można było sądzić), część się zaczęła modlić, część udała się w objęcia Morfeusza, część zaczytywała się w Reedsie a pozostali mieli wszystko w dup%e.
Wygrali ci, którzy język Szekspira mieli w głębokim poważaniu. Odkryli mianowicie, że w Reedsie są gwiazdki określające trudność podejścia i (inne gwiazdki) pokazujące jaki będziemy mieli fun gdy szczęśliwie zacumujemy.
Padło tak jak radził Jasiek na West Terschelling. Jechaliśmy po palikach, uważaliśmy jak bobry w sklepie z kosiarkami do trawy aż tu nagle podjechał RIB, wysiadło z niego dwóch smutnych panów i całą uwagę, nawigację i banie się o wjechanie na miałkie/larsenówkę scedowaliśmy na sternika - zająłem się biurwokracją.
Smutne pany były miłe, ale trzepały nas chyba z godzinę. Papiery takie, siakie i owakie chciały a na koniec, gdy już zacumowaliśmy, jeden (ten smutniejszy) wyciągnął gruszkę do lewatywy i serce mi stanęło. Spytałem czy mój tyłek był poza Schengen i gdy miałem właśnie stracić przytomność
pan wsadził gruchę do... dziurki w jachcie i wyssał paliwo. Na szczęście nie okazał się zachłannym pastuchem i nie wyssał wszystkiego. Popatrzył czy aby nie czerwone (to jakiś kumpel Tomjaniego IMHO był), uścisnął prawicę i sobie poszedł.
Aha, dały pany nam numer telefonu do innych, ważniejszych panów i powiedziały, że jak nie zadzwonimy do nich przed opuszczeniem kraju skuna i trawki, to mamy w RYA.
Terschelling warto odwiedzić, ale nie warto tam stać zbyt długo. Na następny dzień wyszliśmy (trochę na skróty) w kierunku Den Helder. Miejsce w którym Zbieraj z Jaworskim leżeli na Spanielu minęliśmy już o zmroku. Walnęliśmy po browarku ku chwale tych co ujemne wartości mają pod kilem i po jakimś czasie zacumowaliśmy w Den Helder.
Zacumowaliśmy w tej marinie zaraz przy wejściu. Plan był taki, że do miasta nie idziemy (bo i po co?) a jedynie wybierzemy się na wycieczkę do muzeum morskiego. Tak zrobiliśmy i po południu wyszliśmy w kierunku śluzy Den Oever i tam przenocowaliśmy - zadupie straszne, brak czynnej knajpy, sklepu, czegokolwiek.
W śluzie kolejne dwa smutne pany chciały się wpakować na burtę, ale przekonaliśmy ich, że już jesteśmy dogłębnie zbadani, mamy numer do innych, ważnych smutnych panów i generalnie niech się w końcu od nas odwalą, co uczynili.
Rano w dobrych humorach wyszliśmy w kierunku Amsterdamu. @Zygmunt namówił mnie na miasteczko Hoorn. Planowaliśmy tam wejść tylko po to, żeby pstryknąć fotkę pod napisem z nazwą miasta, ale okazało się, że miasteczko jest prześliczne - żywcem przeniesione z XV wieku i ma wiele dobrych chińskich restauracji
Zostaliśmy do rana.
Z Hoornu do Amsterdamu tylko rzut beretem. Most zwodzony akurat otworzył się nam przed dziobem a na śluzie Oranjesluizen czekaliśmy może z 5 min.
SexHeven było nabite na maksa, ale udało się wyprosić jedno miejsce
Gdy się udało tam wepchnąć, to... dowiedzieliśmy się, że o bunkrowaniu w marinie możemy zapomnieć i... musieliśmy wyjść poszukać diesla. Wychodząc spotkaliśmy wchodzących Niemców, chyba nie zmieścili się w nasze miejsce, bo po powrocie było puste
Paliwko wzieliśmy na pływającej stacji Esso, 2 mile na E od mariny - to jest chyba jedyne rozsądne miejsce do tankowania tamże.
Za wszelkie rady Zygmuntowi i Jaśkowi wielkie dzięki!